Natalia Jarska (Instytut Historii, Polska Akademia Nauk, Wydział Studiów Społecznych, Uniwersytet Masaryka w Brnie)

Pisząc te słowa, przypominam sobie ostatnie wypowiedzi polskiego Ministra Edukacji i Nauki na temat publikowania w języku polskim, uprawiania „polskiej” nauki i bronienia jej przed niepożądanymi lewicowymi wpływami z Zachodu. „Polska nauka jest dla Polski” – stwierdził całkiem niedawno. Od 2015 r. takie podejście było coraz częściej wyrażane przez przedstawicieli rządu. Na przykład, polska wiceministra kultury (i profesorka z mojego Instytutu) stwierdziła, że humanistyka w Polsce nie powinna koncentrować się na tym, jak „zachwycić Paryż i Londyn” oraz że uniwersytety w Polsce są pod wpływem presji zachodnich „dyskursów mniejszościowych”. Wypowiedź ta wiąże się z bardzo popularną frazą używaną przez polityków, że polscy historycy powinni promować „nasz punkt widzenia”, co oznacza, między innymi, badanie i komunikowanie na temat polskiego cierpienia i bohaterstwa podczas drugiej wojny światowej. Jednocześnie wypowiedź wiceministry wyraża skrajnie wrogie nastawienie do „zachodniej” nauki. Co jeszcze istotniejsze, jest ona przejawem nacjonalistycznego rozumienia nauki, która nie jest postrzegana jako uniwersalna lecz jako narzędzie konstruowania i podtrzymywania tożsamości narodowych.

W konsekwencji, publikowanie w międzynarodowych czasopismach w języku angielskim jest krytykowane i jego waga zostanie prawdopodobnie umniejszona w procesie ewaluacji działalności naukowej, która będzie miała bezpośredni wpływ na finansowanie, podczas gdy publikowanie po polsku i w polskich czasopismach i wydawnictwach będzie traktowane priorytetowo. Polskie czasopisma naukowe, które bardzo często nie utrzymują wysokich standardów procesu recenzyjnego i publikują niezliczone artykuły, które nigdy nie są czytanie ani cytowane, są aktualnie postrzegane jako właściwe miejsce publikacji badań naukowych. Bycie częścią międzynarodowego obiegu naukowego, który rozwija się głównie w języku angielskim, stało się sprawą polityczną. Sytuacja ta zagraża obecności i wkładowi współczesnych polskich historyków w naukę światową.

Jest oczywistością, że nauka powinna być komunikowana rodzimym odbiorcom i że prace naukowe z dziedziny nauk społecznych i humanistycznych są częścią kultury narodowej. Jest również istotne, by ważne debaty naukowe toczyły się w językach narodowych każdego z krajów europejskich. Prace historyczne publikowane po polsku, szczególnie jeśli dotyczą kontrowersyjnych kwestii, łatwiej docierają do odbiorców profesjonalnych, takich jak dziennikarze, wywołują debatę publiczną, a jednocześnie są również bardziej dostępne szerokiemu odbiorcy. Ważne dyskusje historyczne toczą się także w Polsce i nie sądzę, by były zagrożone przez dominację języka angielskiego w obiegu międzynarodowym, która jest faktem. Istnieje raczej groźba, że artykuły i książki w języku polskim nie będą powstawały w dialogu z obiegiem międzynarodowym, stanem badań i aktualnymi debatami. Dzieje się tak często z powodu metodologicznego nacjonalizmu, ale także nacjonalizmu przyłożonego do idei i celów badawczych. Badania historyczne, które nie są konfrontowane z niepolską publicznością mają tendencję do reprodukowania bardzo wąskich perspektyw badawczych i nie uwzględnia się w sposób adekwatny znaczenia i wagi tychże badań dla szerszych debat historycznych toczonych poza kontekstem narodowym. Oczywiście, sytuacja ta nie jest tylko konsekwencją wypowiedzi polityków, lecz aktualna polityka naukowa jeszcze wzmocni ten trend.

Przykładem może być kategoria płci kulturowej (gender), którą „prawdziwie polska” nauka odrzuca. Stanowisko to jest nie tylko podkreślane przez przedstawicieli rządu, ale również szeroko podzielane w środowisku polskich historyków, nawet wśród tych, którzy są wrażliwi na perspektywę społeczną i kulturową. To sprawia, że jest trudno znaleźć odpowiednie środowisko dla efektywnej wymiany naukowej i dyskusji na temat własnych badań. Niewrażliwość na kategorię płci kulturowej, lub wręcz wrogość do niej jako kategorii badawczej bywa nawet podstawą nieprzychylnych recenzji, czego doświadczyłam osobiście. Z drugiej strony, międzynarodowe anglojęzyczne forum jest odpowiednim miejscem dla dyskutowania i rozwijania własnych badań. Program badań Unii Europejskiej podkreśla wagę kategorii płci kulturowej, a międzynarodowe czasopisma anglojęzyczne są przestrzenią gdzie możliwe jest włączenie się w dyskusję naukową, która znacznie wykracza poza perspektywę narodową. Uczestniczenie w międzynarodowych sieciach wzmacnia zarówno same badania jak i historyków i historyczki, którzy nie zgadzają się na bycie zredukowanym do roli agentów polityki tożsamości narodowej.

Z tych właśnie powodów jestem zdecydowaną zwolenniczką używania języka angielskiego jako akademickiej lingua franca. Nie ma innego sposobu, by stworzyć wspólną przestrzeń dyskusji, niż poprzez wspólny język. W ten sposób także jest możliwe przeciwstawienie się rosnącym w siłę nacjonalizmom, tak jak to się dzieje w Polsce. Nauki społeczne i humanistyczne mają znaczenie polityczne i społeczne i wywierają wpływ na idee i rozumienie zjawisk poza środowiskiem akademickim. Dlatego też twierdzę, że wybór czy odrzucić czy nie publiczność międzynarodową, nie jest niewinnym wyborem. Z tej perspektywy publikowanie po angielsku nie jest “zawężaniem horyzontu”, lecz czymś zgoła przeciwnym. Dla historyka/historyczki płci, jest to także droga wyjścia poza nacjonalistyczne pisanie historii i perspektywy wciąż dominujące w polskiej historiografii.

Jednakże, przeciętny historyk z kraju takiego jak Polska napotyka zazwyczaj na trudności z wejściem w świat publikowania w wysoko notowanych i szeroko czytanych czasopismach. Zwykle nie stać nas na opłacenie profesjonalnej redakcji językowej, która jest niezwykle kosztowna w porównaniu z naszymi zarobkami. Opublikowanie artykułu w obiegu międzynarodowym kosztuje nas znacznie więcej wysiłku niż w przypadku wiodących polskich czasopism historycznych, i nie opłaca się z punktu widzenia tego, jak taka publikacja jest odbierana i oceniana w Polsce. Ten wysiłek nie zawsze też jest zauważany w świecie anglojęzycznym, gdzie osoby, dla których angielski jest językiem ojczystym, są do pewnego stopnia uprzywilejowane. Co więcej, nasze artykuły często nie są dostępne za darmo, co znacznie zmniejsza ich zasięg. Wspieranie inkluzyjności w publikowaniu po angielsku ma więc kluczowe znaczenie. Granty takie jak COST nie finansują tłumaczeń, co, moim zdaniem, byłoby w tym przypadku dobrą strategią. Ważne badania, takie jak prace habilitacyjne publikowane po polsku, które stanowią istotny wkład na danym polu badawczym, wymagają dużo czasu i wysiłku, zanim staną się dostępne międzynarodowej publiczności, albo też nigdy tłumaczone nie są i nie mają znaczenia poza ograniczonym odbiorcą w średniej wielkości kraju. Stworzenie możliwości finansowania wspierającego tłumaczenia z polskiego na angielski wydaje się dobrą drogą do „uratowania” tych badań, bez konieczności rezygnacji z publikowania w języku narodowym. Tłumaczenia na polski, z drugiej strony, uczyniłyby badania międzynarodowe bardziej dostępnymi dla lokalnego odbiorcy. Mosty między polską historiografią a międzynarodowym (nie tylko europejskim) środowiskiem badawczym powinny być solidniejsze, co przyniosłoby korzyść obu stronom.